poniedziałek, 11 stycznia 2016

Nude Tude theBalm

Witajcie!
Z okazji upływu pełnego roku używania przeze mnie palety theBalm Nude Tude, postanowiłam napisać jej recenzję. Paletę kupiłam po długim namyśle. Rzadko droższe kosmetyki kupuję spontanicznie. To moja pierwsza tzw. lepsza paleta. Wcześniej miałam kasetki cieni no name, jakieś pojedyncze z Essence i Catrice, paletę z Make Up Academy poczwórne cienie Essence. Byłam z nich niezawodolona, więc postanowiłam zrobić czystkę i wszystko wyrzuciłam. Za paletę theBalm zapłaciłam w drogerii internetowej mniej niż 100 zł, bo miałam zniżkę. Ucieszyłam się z faktu, że tyle zaoszczędziłam w porównaniu z ceną palety w Douglasie. Od dłuższego czasu byłam zafascynowana marką theBalm. W grudniu kupiłam rozświetlacz ze zniżką. Oglądałam co się dało i podobało mi się praktycznie wszystko. Zastanawiałam się nad wyborem róży i bronzera. W końcu zdecydowałam się na samą paletę. Czy to był dobry wybór?
Odkąd zaczęłam się bardziej interesować makijażem, wolę zainwestować w kosmetyki albo kupić coś taniego i dobrego, a nie gromadzić byle czego. 
Z paletą Nude Tude wiązałam ogromne nadzieje. Mam jasną karnację, blond włosy i niebieskie oczy, dlatego nie lubię mocnych makijaży. Źle w nich wyglądam. Widziałam filmy dziewczyn o podobnym typie urody jak mój i ewidentnie kamera youtuberek przekłamuje. To jest moje zdanie, mam do tego prawo, bo wydałam pieniądze na coś, z czego nie jestem zadowolona. 
Uwaga :) dodaję zdjęcia, które w mojej opinii są uczciwe pod względem kolorystycznym i tego jak ta paleta wygląda podczas używania w życiu codziennym. 
Tekturowe opakowanie mieści 12 cieni. Na zdjęciu z tyłu widać, że są to kolory typu "nude", ziemi i jak zwał tak zwał. Ładne, delikatne kolory- rok temu właśnie tak pomyślałam. 
Wyrzuciłam pędzel, bo nie nadawał się do niczego. Wstyd, żeby dodawać do palety za ponad 100 zł pędzel jak z zestawu dla dzieci. Opakowanie niemiłosiernie się brudzi i ciężko je doczyścić. Tektura się nie zniszczyła, ale kolor zmizerniał. 
Specjalnie dodaję takie zdjęcie, żeby pokazać stopień zabrudzenia. Często czyszczę pędzle i gąbkę do makijażu, ale nie chce mi się ciągle doczyszczać palety. Cienie powinny być głębiej osadzone i może warto byłoby zrezygnować z tektury. Paleta jest lekka, więc coś za coś. Obrazki w środku są zabawne, w stylu pin-up. Nie jestem wielką fanką takiej stylistyki, ale cienie kupiłam dla kolorów i jakości, więc wygląd palety mi nie przeszkadzał. 
Cienie bardzo się pylą. Jasne mają średnią trwałość, mimo użycia mocnej bazy jaką jest Smashbox 24 Hour Photo Finish. Znikają w ciągu dnia, czasami zdarza mi się poprawiać makijaż, ale jeżeli jestem poza domem, to jaki w tym sens. Nie są to niezawodne cienie, dlatego niechętnie po nie sięgam. 
Od góry: Sassy i Snobby.
Sassy stosuję czasami w wewnętrznym kąciku oka, ostatnio też na całą powiekę po dokładnym roztarciu, żeby go szybciej zużyć i niekiedy pod łuk brwiowy, choć nie lubię takiego efektu. Kojarzy mi się ze starszą sztuką makijażu i nie pasuje mi efekt jaki daje ten kolor. 
Snobby jest żółty, czasami używam go na całą powiekę tylko z delikatnym brązem. Nie jest to mój kolor, ale chcę zużyć. 
Na górze Stubborn, na dole Stand-offish.
Tak jak na zdjęciu, tak i na powiece Stubborn jest ledwo widoczny. Może posiadaczki ciemnej karnacji byłyby zadowolone. Ja jednak jestem rozczarowana. Kolor blaknie po nałożeniu, a szkoda, bo w opakowaniu prezentuje się bardzo kusząco.
Stand- offish jest świetny. Tak jak podoba mi się jego konsystencja i wykończenie, tak niestety trwałość jest bardzo znikoma.
Na górze Selfish, na dole Sultry.
Przyznam się, że dopiero niedawno przekonałam się do Sultry i Selfish. Nadają się do mojego załamania powieki. Ich trwałość jest całkiem niezła, wytrzymują prawie cały dzień. Ich kolor blaknie, nie waży się. 
Od góry: Sophisticated i Seductive
Sophisticated jest dla mnie za ciemny i oko wygląda na zmęczone gdziekolwiek go umieszczę. Seductive pięknie wygląda w opakowaniu i na dłoni. Na oku już trochę mniej i też muszę dawkować jego ilość, aczkolwiek nie jest źle. Trwałość jest całkiem niezła. 
Sexy (na górze), Silly (na dole).
Byłam zauroczona kolorem Sexy w opakowaniu i właśnie na dłoni, natomiast na powiece wygląda fioletowo! Jest za mocny na dzień, podobnie jak Silly. Tego drugiego prawie nie używam. Według mnie mogłoby go w ogóle nie być w palecie.
Na górze Serious, na dole Sleek. Tych dwóch kolorów używam do kresek na mokro lub sucho, czasami na linię dolnych i górnych rzęs ale tylko trochę. Nie znajdują u mnie innego zastosowania. 

Podsumowując, jeżeli dla kilku cieni znajduję zastosowania tylko do malowania kreski, to paleta jest dla mnie porażką. Nie są to moje kolory, jakość jasnych cieni nie jest zadowalająca. Jeden kolor inaczej wygląda na powiece (burgund, a śliwka?!). Cienie brudzą wszystko dookoła, cena również nie jest niska. Gdybym miała cofnąć czas, kupiłabym dwie palety Zoevy. Nie są to cienie z wysokiej półki przynajmniej dla mnie. 
Piszcie, czy miałyście do czynienia z Nude Tude, a może polecacie inne palety tej firmy? :)



poniedziałek, 4 stycznia 2016

MAC Pro Longwear Concealer vs. Maybelline Age Rewind Concealer





Witajcie w Nowym Roku!
Wszystkiego najlepszego i oby ten rok nie był gorszy niż poprzedni, a przede wszystkim, by był pełen miłości, zdrowia, ciepła i spełnionych marzeń!



Dzisiaj postanowiłam napisać o moich dwóch korektorach. Jeden z nich już prawie się skończył, drugi jest zużyty w połowie. Zdążyłam wyrobić sobie o nich konkretne zdanie i chcę się z Wami nim podzielić.
Korektor Pro Longwear MAC
Korektor w kolorze NC20 kupiłam w maju ubiegłego roku. Przez 5 miesięcy używałam go praktycznie codziennie. Starałam się go oszczędzać. Teraz ledwo udaje mi się wycisnąć produkt z pompki. Myślę, że gdyby nie felerna pompka, z której wydobywa się za dużo kosmetyku, Pro Longweara starczyłoby jeszcze na dłużej. Może ktoś ma sposób na ten korektor, np. poprzez pozbycie się pompki i wyjmowanie kosmetyku patyczkiem? Nie lubię tak się bawić i przy tym brudzić, szczególnie, gdy się spieszę. Widzicie zresztą jak korektor pobrudził zakrętkę. Kilka razy próbowałam ją dokładnie umyć, niestety bezskutecznie. Opakowanie ani razu mi nie spadło. Jest szklane i przezroczyste i dzięki temu widać ile produktu zostało w opakowaniu. Świetne rozwiązanie.
Korektor jest dość treściwy. Po ogrzaniu palcami lepiej się z nim współpracuje. Ja jednak wolę nakładać go pędzelkiem lub wklepać Beauty Blenderem. Wcześniej miałam gąbeczkę za kilka złotych i też dobrze się spisywała. Krycie kosmetyku określiłabym jako średnie, ale przynajmniej jest to najbardziej długotrwały korektor, jaki kiedykolwiek gościł na mojej twarzy. Nie ściera się w ciągu dnia, nie blaknie ani się nie waży. Pod koniec dnia wygląda praktycznie tak samo jak po nałożeniu. Stosowałam go głównie pod oczy i do tego go polecam. Nie jestem zadowolona z tego, jak ukrywa wypryski. Właściwie tego nie robi, a tylko je uwydatnia. To jest bardzo duży minus, który sprawia, że produkt nie jest uniwersalny.
Ponadto zakrywa niewielkie przebarwienia i bardzo dobrze sprawdza się przy konturowaniu twarzy. Gdy po wyciśnięciu korektora z opakowania, zostawało mi go zbyt wiele, używałam go właśnie do lekkiego rozjaśniania poszczególnych partii twarzy. Kosmetyk szybko zastyga, więc trzeba szybko działać. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, a cały makijaż wyglądał dobrze i nie ważył się, mimo że mam do tego tendencję. Pro Longwear ma działanie wysuszające. Dlatego radzę używać kremu pod oczy codziennie pod makijaż i na noc przed zaśnięciem. Obecnie kosztuje 21 euro, co nie jest małym wydatkiem. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że cena jest adekwatna do jakości i korektor starcza na długo. Bardzo lubię ten korektor na swojej skórze i podoba mi się spójny efekt przez cały dzień. Będę go dobrze wspominać i jeżeli kiedyś będę miała możliwość, to na pewno kupię go w odcieni NC15. 

Drugi jegomość to Maybelline Age Rewind Concealer w odcieniu Light. Zakupiony dwa miesiące temu? Mniej więcej, nie jestem pewna. Zapłaciłam za niego ponad 7 euro. Obejrzałam sporo filmików na YT i wiele pozytywnych recenzji na blogach, ale mnie ten produkt zupełnie nie zachwycił. Korektor ma słabe krycie. Na początku, od razu po nałożeniu skóra pod oczami wygląda na wypoczętą. Efekt ten nie utrzymuje się długo. Po godzinie, dwóch mam widoczne sińce pod oczami. Nie wygląda to estetycznie. Próbowałam stosować grubszą warstwę i jest dalej tak samo, czyli w moim przypadku krycia nie da się budować. Nie zauważyłam żadnego napięcia skóry. Faktem jest, że produkt nie wysusza okolic oczu. Niestety jest niewydajny, bo po kilku tygodniach stosowania nie ma już połowy. Nie wyrzuciłam gąbeczki, ale czuję, że jest siedliskiem bakterii. Raz zrobił mi się jęczmień. Teraz aplikuję zawartość na rękę i wklepuję pod oczy Beauty Blenderem. Znowu mamy do czynienia z przezroczystym opakowaniem, w dodatku plastikowym, więc nie trzeba się już tak bardzo martwić, że spadnie na podłogę. Korektor potrafi zakryć niewielkie pryszcze i przebarwienia, za co duży plus. Niestety nie kupię go ponownie, bo to taki mały oszust, na którym nie mogę polegać.
Z lewej Maybelline, z prawej MAC. Wydaje się, że są pomarańczowe, ale wrażenie te znika na skórze.
Znacie te korektory? Co możecie o nich powiedzieć? Czekam na Wasze opinie.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Krem Nawilżający Basis z Bio-jojobą i Bio-aloesem z Lavery

Odkąd mieszkam w Niemczech brakuje mi tych polskich i tanich kosmetyków, jak chociażby Sylveco, które miałam pod nosem w aptece w moim rodzinnym mieście.
Jakiś czas temu skończyły mi się kremy na noc i postanowiłam zaopatrzyć się w prosty, nawilżający krem Lavery. Nie czytałam o nim za wiele, popatrzyłam tylko na skład i zaryzykowałam. Potrzebowałam odżywczego, niezapychającego pory kremu na noc. Krem kosztował ponad 8 euro, w Polsce widziałam, że oscyluje w okolicach czterdziestu kilku złotych. Wydaje mi się, że jak na kosmetyki naturalne, to taka średnia półka.
Skład wygląda następująco:
wodno-alkoholowy wyciąg z płatków róż*, olej sojowy*, trójglicerydy (mieszanka roślinna), uwodorniony olej kokosowy, roślinna gliceryna, olej z jojoby*, kwas stearynowy, olej słonecznikowy*, olej migdałowy*, masło shea*, żel z aloesu*, hydrolat z oczaru wirginijskiego*, hydrolat z melisy*, olej karotenowy, ksantan, fosforan cetylu potasu, olej słonecznikowy, lecytyna, witamina E, sterole roślinne, witamina C, mieszanka naturalnych olejków eterycznych
*składniki pochodzące z upraw ekologicznych

Krem mieści się w plastikowej tubce. Zużyłam już połowę, więc zaczęła się trochę odginać.Trzeba mocno nacisnąć, żeby wydobyć produkt ze środka. Nie jest to żaden problem, a kremu nie wydostaje się za dużo. Zapach jest ziołowy, lekko apteczny. Krem ma kolor jasnozółty. Początkowo ma zbitą konsystencję, ale pod wpływem ciepła zmienia się w typowy nawilżacz.
Krem jest z serii Lavera Basis. Nie oczekiwałam po nim cudów. Mogłam wybrać inny produkt Lavery przeznaczony dla mojej mieszanej cery. W mojej ocenie krem nie szkodzi, ale też nie odżywia skóry. Na noc dobrze się sprawdza, ale nie uświadczymy intensywnego nawilżenia. Nie wywołuje alergii, nie powoduje powstawania zaskórników i wyprysków. Można go nazwać bezpiecznym, ale nie nadaje się pod makijaż. Kilka razy nakładałam go pod podkład i nie jest to dobre rozwiązanie. Makijaż zaczyna bardzo szybko się ważyć i nie wygląda to estetycznie. Mam wrażenie, że zapach kremu długo się nie ulatnia, a jest specyficzny, więc może być to uciążliwe.
Na pewno zużyję go do końca, ale na drugi raz zaopatrzę się w inny krem Lavera.
Polecam :)


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Róże, bronzery, rozświetlacze



Chciałabym się podzielić z Wami moją skromną kolekcją róży, bronzerów i rozświetlaczy. Obecnie nic nowego nie kupuję, staram się zużyć to co mam. Trzy miesiące temu kupiłam zestaw do konturowania z Catrice i jestem pod wrażeniem bronzera, ale o tym za chwilę. 

Róże Bourjois: (od góry) 34, 03, 33
 Ponad dwa lata temu kupiłam pierwszy róż Bourjois - numer 34 rose d'or. Byłam przekonana, że jest to zamiennik różu Nars o nazwie Orgasm. Na mojej twarzy wyglądał zupełnie inaczej. Początkowo róż mi nie przypadł do gustu. Musiałam uważać, bo robił plamy i był zbyt intensywny. Gdy się opaliłam, nie mogłam się z nim rozstać. Podkreślał opaleniznę, dodawał skórze subtelnego blasku. Efekt można było stopniować. Obecnie używam go sporadycznie i raczej po to, by dodać dziewczęcości i lekkości makijażowi, gdy mocniej podkreślam oko. Ewidentnie ten odcień lubi grać pierwsze skrzypce. Efekt glow w jego wykonaniu jest zauważalny.
Drugim różem, który kupiłam był numer 33 lilas d'or. Nadal poszukiwałam zamiennika Narsa i padło na ten odcień. Nie jest to mój faworyt. Na zdjęciach w sieci prezentuje się delikatnie i mieni na różowo. Na mojej cerze wpada w ceglaste tony. Trochę się to zmieniło, jak zeskrobałam górną warstwę produktu i widać więcej złotych drobinek. Jak już używam tego koloru to solo albo do bardzo delikatnego makijażu.
Ostatnim miasteczkiem z Bourjois jest 03 brun cuivre. Śmieszna nazwa, ale to zdecydowanie mój ulubieniec. Gdy używam paletki Naked 3 i szaleję z kolorami, to wiem, że sprawdzonym różem jest zawsze trójeczka z Bourjois. W moim odczuciu to róż uniwersalny, pasuje do większości makijaży, które wykonuję na sobie. Jestem blondynką i kolor wygląda nienachalnie. Jest to ciepły odcień, bardzo ładnie wygląda z bronzerem.

Czy polecam te róże? Po czasie uznałam, że nie kupię więcej kolejnych kolorów. Na rynku dostępnych jest wiele produktów w podobnej cenie, np. wypiekane róże z Max Factor. Niewątpliwie kolory 34 i 3 są ciekawe i nietuzinkowe, ale używam ich już tak długo, że mam ochotę na coś innego. Denerwujące jest nakładanie produktu na pędzel. Zabawa z nim trochę trwa i mam wrażenie, że róż sprzyja niszczeniu pędzla.
Mimo wszystko polecam te kosmetyki. Można je dorwać w promocji. Sama kupiłam je w taki sposób i polecam ze względu na wydajność i trwałość.
 Róż Benefit Hervana


Mam go 1,5 roku. Uzbierałam pieniądze do skarpetki, skorzystałam z promocji i nabyłam ten kolorek. To mój trzeci róż z Benefit. Wcześniej zużyłam cały Sugarbomb (róż rozświetlający, bardzo wydajny, starczył mi na ponad rok prawie codziennego stosowania), miałam miniaturę Coralisty (uniwersalny, chciałabym mieć go znowu w swojej kolekcji). a teraz Hervana. Z całej trójki ma najmniej wyrazisty kolor. Szukałam subtelnego, dziennego odcienia. Hervana wygląda dobrze w ciągu dnia, ale wymaga delikatnej oprawy. Kolor wpada w odcień różowej waty cukrowej albo w fiolet, co nie wygląda dobrze na mojej cerze. Na pewno nie kupiłabym go ponownie. Plusem jest delikatny zapach (czyżby podpaski?), wydajność i duża trwałość. Cena jest jednak z kosmosu, a efekt końcowy nie powala, więc nie ma sensu go polecać. 

Róż Catrice 090 Mandy-rine

Kupiłam go w pierwszej połowie tego roku. Chciałam mieć róż w pomarańczowej tonacji, ale bez mocnych akcentów. I choć róż nie powala pigmentacją i trwałością, to wygląda naturalnie i łatwo się aplikuje. Szybko rzuciłam go w kąt, ale teraz przeżywa swoje lepsze chwile. Lubię ten róż, bo ładnie ożywia twarz, można stopniować jego intensywność i nie przepłacamy, bo kosztuje kilka euro.

Paleta do konturowania Sleek- wersja light


Tę paletkę użytkowałam od kilku miesięcy. Strasznie szybko zauważyłam zużycie. Za 39 zł otrzymujemy 3 dobre produkty. Na dzień dzisiejszy używam jeszcze różu i rozświetlacza. Nie dam rady wydobyć bronzera. 
Róż jest cudowny. Wpada w lekką brzoskwinkę, mieni się w słońcu i upiększa twarz. Może nie jest uniwersalny i czasami można przesadzić z rozświetlonym efektem, ale to była zdecydowanie lepsza inwestycja. Widać go na twarzy przez kilka godzin, potem delikatnie znika. Nie schodzi plamami, podobnie jak reszta produktów. Rozświetlacz wpada w białe tony. Można bardzo mocno wykonturować sobie nim twarz, ale nie wygląda to naturalnie. Nie jestem fanką efektu jaki daje, bo jest zbyt mocny i świetlisty. Bronzer był moim najlepszym przez cały czas użytkowania. Łatwo się z nim pracowało, nie robił smug i wyglądał dobrze przez cały dzień. Bardzo łatwo można było ocieplić nim całą twarz. W stu procentach polecam ten produkt.

Róż Essence Blush up! Pinky Flow
Stary poczciwina. Dawno nie używałam tego produktu, bo jest dla mnie za mocny. Mam bladą skórę i niestety róż jest zbyt agresywny. Dziwnie podkreśla rozszerzone pory, których wydawało mi się, że nie mam. Poszłam do drogerii z zamiarem wzięcia drugiego wariantu kolorystycznego, ale wyszłam z tym. Niemniej jednak, może kiedyś się przyda :) 

Rozświetlacz TheBalm Mary-Lou Manizer
O tym produkcie napisano już niemożliwie wiele. Nasłuchałam i naogladałam się go na YT i zaprzeczam, ale uległam tej manii. To był mój pierwszy rozświetlacz, który kupiłam przed świetami ubiegłego roku. Skorzystałam ze zniżki i zapłaciłam za niego nieco ponad 40 zł. Za tę cenę to luks. Natomiast dzisiaj wybrałabym coś dającego może bardziej mokry efekt? Może soft&gentle MAC? 


Rozświetlacz jest trwały, wydajny i już kultowy. Na skórze wygląda od stopnia naturalnego do totalnej świetlistej przesady. Czasami stosuję go jako cień do powiek, ale jest ledwie widoczny. Podoba mi się pudełeczko, szczelne zamknięcie, ale z czasem mój zachwyt i szał opadł, bo efekt jest ładny, ale totalnie nie powala na kolana. Za dużo wymagam :)

Zestaw do konturowania Catrice- wersja  010 Ashy Radiance


To moje odkrycie tej jesieni. Kosmetyk za kilka euro kupiony spontanicznie, bo zabrakło mi bronzera. A tu nagle dostaję produkt, który ma chłodne tony, utrzymuje się cały dzień na twarzy i wygląda świetnie. Polecam z całego serca, nie warto przepłacać. Opakowanie może nie wygląda elegancko, ale co tam. Rozświetlacz znika z twarzy od razu po nałożeniu, więc jest zbyteczny.
A to porównanie kolorów- z lewej jest bronzer Catrice, z prawej Sleek light.
 Jakie są Wasze ulubione róże, bronzery i rozświetlacze? Co możecie polecić? 


W zeszłym tygodniu wybrałam się na długi spacer z ukochanym. To zdjęcia z Alster i okolic. Pogoda dopisała i przeszliśmy prawie 4 kilometry. 





wtorek, 15 grudnia 2015

Mój subiektywny ranking najbardziej przereklamowanych podkładów.

Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moim rankingiem najgorszych podkładów. Może przy okazji uda mi się kogoś ustrzec. Jednocześnie wiem, że trzeba testować kosmetyki, by wyrobić sobie opinię na ich temat. Podkład jest dla mnie najważniejszym kosmetykiem kolorowym. Dobry krem i fluid stanowią idealną podstawę makijażu. Odkąd pamiętam moja cera była tłusta i problematyczna. Obecnie jest mieszana i w dalszym ciągu ma tendencję do zapychania. Dlatego staram się umiejętnie dobierać podkłady. Umiem wychwycić, kiedy fluid nie nadaje się do mojej skóry. Lubię testować nowe produkty i ciągle szukam tego ideału, do którego mogłabym bezpiecznie wracać.
Poćwiczone, więc można zabierać się za post :)
1. MAC Studio Fix
źródło:maccosmetics.com

Jaki miał być? Czytając o nim miałam nadzieję, że będzie: matujący, długotrwały, kryjący. W maju zaczęłam używać samoopalacza i potrzebowałam ciemnego podkładu na lato. SF miał być idealny. Opinie w Internecie są różne, ale pomyślałam, że jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam i będę żałować. Wybrałam odcień NC30 i przyznaję, że to był zakup w ciemno, przez stronę Douglasa. Do podkładu dobrałam sobie jaśniejszy korektor Pro Longwear też MAC (na marginesie- jest dobry). Podoba mi się prostota buteleczki, matowa zakrętka. Wtedy kolor również mi odpowiadał, a twarz na zdjęciach wyglądała, jak po Photoshopie. Uwaga, ten podkład śmierdzi! Wyczuwam farbę olejną, staroć… Kosmetyk bardzo trudno rozprowadzić nawet na lekkim kremie i od razu tworzy smugi. Nie mam problemu z nakładaniem podkładu palcami, gąbeczką lub pędzlem. Przez lata używałam Revlona Colorstay, więc raczej żaden produkt mi niestraszny, ale w przypadku SF brak mi słów. Podczas aplikacji uwydatnił wszelkie pory, grudki, nierówności skóry. Puder niczego nie uratował i nie ukrył. Przy okazji fluid ściemniał i wyglądałam już bardzo źle. Przez kilka godzin (bo tylko tyle udawało mi się w nim wytrwać) miałam wrażenie, że cera się dusi, a podkład się ważył i świecił jak latarnia. Nie muszę dodawać, że poprawki nie wchodziły w grę, a bibułki matujące nie pomogły. Po demakijażu miałam gotowe pryszcze i podrażnienia. Odstawiałam ten podkład na kilka dni, żeby podleczyć skórę, a potem znowu próbowałam przekonać się do niego. Za każdym razem to samo. To nie jest tani kosmetyk i wymagałam od niego tyle, ile napisał producent. Pomijam, że SF prawie wcale nie kryje. Wychwyciłam za dużo minusów i uważam, że to najgorszy podkład z jakim miałam kiedykolwiek do czynienia.

2. Lancome Teint Idole Ultra 24 H Foundation

 źródło: douglas.pl

Podkład- porażka. Wydałam na niego ponad 40 euro i były to pieniądze wyrzucone w błoto. Wybrałam odcień 01 nie wiedząc, że jest jeszcze jaśniejszy kolor. Przez cały czas, gdy go używałam, musiałam nakładać biały puder. To mój błąd, więc nie obwiniam kosmetyku. Jednakże fluid ciemniał na twarzy od razu po nałożeniu, a po kilku godzinach sztucznie wyglądał. Nietrudno o efekt maski przy aplikacji tego podkładu. Przeczytałam tyle pozytywnych opinii, vlogerki zachwycają się nim na YT. W mojej opinii to bardzo przeciętny podkład. Szybko się błyszczy, po pewnym czasie również waży się i wygląda źle. Po mniej więcej trzech godzinach schodzi z brody i nosa. Po co mydlić ludziom oczy, że jest to podkład długotrwały? Catrice ma tanie podkłady i choć nie są idealne, to w tym przypadku Lancome popisało się podobną jakością. Plusami są niewątpliwie elegancka buteleczka, przyjemny zapach oraz fakt, że podkład nie zapycha porów.

  3. L’Oreal True Match

  źródło:ezebra.pl
Odkąd pamiętam, zawsze podobała mi się szklana buteleczka True Match L’Oreal. Kupiłam poprzednią wersję zimą dwa lata temu. Nie wiem, dlaczego, ale dokładnie pamiętam dzień, gdy nałożyłam ten podkład na swoją twarz. Szłam wtedy do okulistki, potem miałam wstąpić do babci. Podkład pięknie się rozprowadzał, był lekki i miał niewielkie krycie. Kolor idealnie pasował do mojej karnacji. Po przypudrowaniu wyglądałam jak laleczka. Byłam w szoku! Od razu po nałożeniu był idealny. Wcześniej odpowiednio przygotowałam skórę. To był taki okres, kiedy przez kilka tygodni cieszyłam się gładką cerą bez żadnej niedoskonałości. To był cud, bo w tym samym roku w wakacje miałam paskudny wysyp.  
W ciągu dnia podkład zaczął szpetnie schodzić z nosa, brody i czoła. Strefa T świeciła się jak latarka, a ja czułam podejrzane ściągnięcie skóry. Powtarzało się to za każdym razem, gdy używałam tego podkładu. Z czasem było coraz lepiej. Fluid zaczął podkreślać suche skórki i podrażniać skórę wokół brody. Myślę, że był sprawcą moich późniejszych problemów właśnie ze skórą na brodzie. Pojawiły się czerwone placki, których pozbyłam się dopiero kilka miesięcy temu. Długo się z tym męczyłam, myślałam, że mam atopowe zapalenie skóry, bo żadne kremy nawilżające, przeciwalergiczne nie pomagały. 
Ogromny zawód. Jakiś czas temu po wprowadzeniu nowej wersji w nowej buteleczce 
miałam ochotę na wypróbowanie tego kosmetyku, ale gdy przypomniały mi się problemy ze skórą i fakt, że podkład nie jest spektakularny, dlatego odpuściłam.

4. Pharmaceris F Delikatny Fluid Intensywnie kryjący
  źródło: ceneo.pl

Podkład kupiłam pod wpływem Wizażu. Naczytałam się o wspaniałych właściwościach matujących i kryjących, więc postanowiłam zaryzykować. Zapłaciłam za niego 40 zł. Myślałam, że dermo kosmetyk będzie właściwy dla mojej problematycznej skóry. Podkład nie nadawał się ani na ciepłe dni ani na chłodniejsze. Od razu po nałożeniu nie współgrał z moją cerą. Twarz się świeciła, puder nie pomagał. Nie zauważyłam wysypu podczas stosowania produktu, ale to jeden z niewielu plusów. Podkład był wyczuwalny na skórze i wyglądał nieestetycznie. Nie mogłam go wykończyć. Bardzo nie lubiłam jego aptecznego, chemicznego zapachu. Odcień najjaśniejszy również nie należy do udanych.

5. La Roche Posay Toleriane Teint

 
źródło:  droptima.pl
Pierwsza sprawa to kolor. Najjaśniejszy wpada w pomarańczowe tony. Zapach? Lekko apteczny, ale niedrażniący. Bardzo dobry cieniutki aplikator. Podkład się dzięki temu nie marnował i służył mi się przez bardzo długi czas. Krycie oceniam jako mocne, choć słabsze od Dermablendu Vichy. Na upartego można użyć pod oczami (choć nie polecam stosowania podkładu pod oczy) i wtedy zakryje każde zasinienie. Jeżeli producent zapewnia, że jest to dermokosmetyk, powinien być niekomedogenny, hipoalergiczny. Tutaj mamy produkt, który zapycha pory. Porozsiewał po mojej twarzy mnóstwo małych pryszczyków.  
Nie utrzymuje się na twarzy zbyt długo i nieestetycznie spływa. Po dwóch godzinach nie było go już na nosie i brodzie, a nie wycierałam się o nikogo i o nic. Nie współpracował z moimi kremami, jedynie na bazie wyglądał nieco lepiej.

6.  Bourjois Flower Perfection
źródło: ebeauty.pl
Podkład o bardzo przyjemnym zapachu. Pamiętam, jak dziś, że kupiłam go w promocji w Rossmannie i używałam przez kilka miesięcy z przerwami. Testowałam go głównie latem podczas praktyk w jednym z urzędów. Produkt miał naprawdę dobre krycie ( od średniego do mocnego). Szybko się go nakładało i raczej nie było efektu maski. Przynajmniej na początku. Był bardzo wydajny Z tego co pamiętam, dwie pompki wystarczyły, aby pokryć całą twarz, a fluidu jakby wcale nie ubywało. Wad znalazło się dużo więcej. Otóż mimo użycia bazy, kremu zwężającego pory podkład dosłownie nie wytrzymał na skórze więcej niż 3-4 godziny. Makijaż się ważył, a skóra dusiła pod jego wpływem. Nie znam drugiego takiego podkładu i nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego na sobie. W ciągu dnia podkład „wybijał” na pierwszy plan jakieś kropki na policzkach. Nie pomagały bibułki matujące. Cały czas myślałam tylko o tym, że wyglądam tak obleśnie i żeby w końcu zmyć to z twarzy. Byłam uparta, zużyłam całe opakowanie.

 7. Rimmel Lasting Finish 25 H Foundation
źródło:pl.rimmellondon.com


Bardzo przeciętny podkład, a tak często wychwalany. Nie wytrzymuje nawet 4 godzin bez błysku na twarzy. Używałam go jesienią zeszłego roku. Powinien był wytrzymać niewysoką temperaturę, ale niestety jeszcze dodatkowo niemiłosiernie zapchał pory. Działanie kryjące? Średnie i jeszcze podkreśla każdą niedoskonałość. Na pewno nie ukryje pryszczy i odsłoni te potraktowane korektorem. Na twarzy wygląda, jak produkt nawilżający, ale działanie ma przesuszające.  Plusem jest cena, opakowanie i zapach kremu Nivea. 

Dobrnęliśmy do końca. Jakie są Wasze typy? Piszcie!


piątek, 11 grudnia 2015

Początek

Obecnie mieszkam w Hamburgu i dużo się w moim życiu zmieniło. Przyjechałam tutaj zacząć nowe życie. Od kilku miesięcy zaczęłam pierwszy raz mieszkać z moim wieloletnim facetem. Oboje interesujemy się podróżami, kinem, serialami, kuchnią. Czerpię inspirację z prostego, normalnego życia, ale także staram się wprowadzać do niego trochę koloru. Raczej twardo stąpam po ziemi i staram się dążyć do celu, ale mam też swoją drugą naturę. Zawsze fascynowały mnie teatr i kino. Modą i urodą zaczęłam się interesować kilka lat temu. Uwielbiam testować nowe produkty, ale kupuję je z głową, po dłuższym przemyśleniu. Kiedyś miałam duży trądzik i stąd wzięło się moje zainteresowanie kosmetykami. Dermatologom nigdy nie udawało się wyleczyć mojej cery do końca. Dlatego zaczęłam szukać odpowiednich produktów już we własnym zakresie. Podobnie było z sylwetką. Od zawsze miałam problem z wagą i różne nieprzyjemności w szkole. Obecnie wraz z chłopakiem lubimy gotować i jeść, więc aby lepiej się czuć, postanowiłam regularnie ćwiczyć. Efekty są widoczne, natomiast nie jestem specjalistką w tej dziedzinie. Włączam sobie YouTube i ćwiczę wraz z prowadzącymi. Dzieje się różnie, bo czasem się nie chce lub nie mam na to czasu, ale mimo wszystko ćwiczenia stały się moją codziennością. 
Tym chciałabym się podzielić na blogu, tylko swoimi przemyśleniami. Nie jestem alfą i omegą ani żadną specjalistką, ale od tego mamy blogi, żeby siebie wyrażać, prawda :) ?

Wczoraj ogłoszono nominacje do Złotych Globów. Oglądam kilka seriali, więc jestem na bieżąco. Wiele kontrowersji budzą nominacje dla Outlandera (serial dramatyczny, główna rola żeńska w serialu dramatycznym, męska rola drugoplanowa w serialu dramatycznym). Pamiętam, gdy kilka tygodni temu postanowiłam włączyć już wcale nie taką świeżą propozycję. Czytam stronę Serialową, dzięki której dowiedziałam się o tej produkcji, przypadkowo zapoznałam się z tekstem Marty Wawrzyn i spontanicznie włączyłam pierwszy odcinek. Zaczęło się nudno. W pierwszej chwili myślałam, że będzie to smętna i bardzo poprawna opowieść o uczuciowo rozdartej kobiecie. Cóż mogło mnie w tym zainteresować? Mąż głównej bohaterki po długiej rozłące odgrywał rolę pouczającego ojca. Wkładał energię w szukanie własnych korzeni, realizując swoje pasje, zatracając się w przeszłości, zamiast zająć się żoną i żeby pokazywali na ekranie cokolwiek. Nic nie wskazywało na to, że serial mnie czymkolwiek zainteresuje. Nie jestem fanką romansideł. Przeczytałam w życiu tylko jeden romans. Wolę filmy o miłości pokazane w niedosłowny sposób albo przez humor etc. Drugi, trzeci odcinek i niesamowity pomysł, by przenieść świadomą siebie bohaterkę do czasów osiemnastowiecznej Szkocji spowodował, że zaczęłam podchodzić do serialu z uśmiechem na ustach. Przestałam się wstydzić, że oglądam lekką soap operę, romansidło. Outlander pokazuje piękne miejsca, zwyczajne życie ludzi w tamtej epoce, kiedy nie znano ani leków ani nie posiadano wiedzy choćby z czasów, w których przyzwyczajona była żyć główna bohaterka. Serialowi udało się przedstawić to, że w pokazanej rzeczywistości trudno było zmienić swoje przeznaczenie, uniknąć napiętnowania. Claire Randall nie wzbudza mojej niechęci, kibicuję jej. Każda postać jest dokładnie zarysowana i nie trudno jest o emocjonalne zaangażowanie. Serial jest brutalniejszy od Gry o Tron, którą także oglądam, ale od dwóch sezonów bez wyraźnego bicia serca. Natomiast przemoc ukazana jest z właściwych powodów i dzięki temu historia nabiera realizmu. Czapki z głów za rolę Tobiasa Menzies. Pojawił się w kilku odcinkach Gry i Tron, poślubił jedną z córek znienawidzonego Freya, oglądałam go też w innej produkcji HBO Rzym, gdzie grał troszkę zagubionego Brutusa.


 źródło: popsugar.com

źródło: popsugar.com
Szkoda, że Globy zapomniały o fantastycznym The Affair, pożegnalnym Mad Men, ciekawszym niż poprzednie sezony Homeland czy chociażby nieco gorszym, ale wciąż trzymającym dobry poziom House of Cards. Szkoda Kevina Spacey. Nie mnie to oceniać, ale nie mogę się powstrzymać, by nie napisać, że Outlander nie jest wybitnym serialem. Miło się go ogląda, czekam na drugi sezon, ale to wszystko. Oceniłabym go w uproszczeniu jako taki babski, dla fanek filmów kostiumowych i historycznych.